.

.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

NARODZINY

Gdy skończy się 36 tydzień ciąży miałam mieć odstawione leki rozkurczowe i wyjść do domu. Dziecko w tym okresie jest już na tyle dojrzałe, że może przyjść na świat. Jednak pod koniec tego magicznego trzydziestego szóstego tygodnia w czwartek 9 stycznia po południu odeszły mi wody płodowe. Nie mogłam już wyjść do domu na przepustkę, ale przynajmniej nie będę musiała wracać z powrotem do szpitala, by urodzić dziecko.

Przyszedł wieczór i oprócz tego, że lało się ze mnie przy każdym ruchu nie działo się nic. W piątek też nic się nie wydarzyło. W sobotę podano mi oskytocynę w kroplówce. I nic. Denerwowałam się coraz bardziej. Z dzieckiem było niby wszystko w porządku, ale w takiej sytuacji nie ma innej możliwości jak urodzenie dziecka, a ta chwila nie chciała nadejść. Pierwsza ciąża zakończyła się cesarskim cięciem, bo też nie miałam skurczy. Dla mnie było już oczywiste, że sytuacja się powtarza. Niestety w szpitalu nikt nie słucha rodzącej kobiety. W niedzielę też podłączono mi kroplówkę, z takim samym skutkiem. Dopiero w poniedziałek (piątego dnia odchodzenia wód) lekarze stwierdzili, że trzeba ciążę zakończyć w jakikolwiek sposób. Znów dostałam oksytocynę i cały dzień czekałam na cesarskie cięcie. Odwiedził mnie mąż i zapewnił, że rozmawiał z lekarzem i na pewno dziś doczekam się rozwiązania.

Z tą kroplówką zawieziono mnie na blok operacyjny, nie wiem na co liczyli. Tak jak przy pierwszym dziecku miało być znieczulenie zewnątrzoponowe. Niestety nie zadziałało. Lekarz wbija mi skalpel w brzuch, a ja wołam: "Aua". Lekarz przestraszony odskoczył: "Jak to?" Chwilę zaczekali, by zaczęło działać, ale tak się nie stało. W końcu w znieczuleniu ogólnym urodzili mi dziecko. Gdy mnie budzili położna mówiła: "Pani Makowska, ma pani syna. Syna, tak?" To ostatnie pytanie było do drugiej położnej. Tak więc 13 stycznia 1997 roku urodził się nasz drugi syn Antoni. Gdy wieziono mnie na oddział położniczy, znajome powiedziały mi, że synek miał ładną wagę. Rzeczywiście, 3 300g jak na początek 37 tygodnia to całkiem niezły wynik. Tata Marcin nie zdążył na sam moment narodzin. Na korytarzu minął go inkubator z naszym synkiem. "Tak myślałem, że to on" powiedział mi, gdy mnie odwiedził późnym wieczorem. Wpuściła go znajoma, pokazała dziecko. Podobał mu się. Ja mimo podwójnego znieczulenia nie mogłam spać.

To była najszczęśliwsza noc w moim życiu. Urodził mi się zdrowy synek po tak długim trudnym oczekiwaniu. Spał sobie gdzieś kilka sal dalej. Rano ta sama znajoma pielęgniarka przyniosła mi Antosia i pomogła przystawić do piersi. Chłopak wiedział o co chodzi i wyglądał na zadowolonego. Za każdym razem, gdy płakał przynoszono mi go do karmienia. Chociaż byłam po cesarskim cięciu od samego początku mój synek nie musiał dostawać niczego innego. Wieczorem dobę po porodzie czułam się na tyle dobrze, że przeniesiono mnie na inną salę już razem z dzieckiem. Antoś dużo spał. W tym czasie spacerowałam, bo po kilkumiesięcznym leżeniu grożą różne powikłania.
Antoś w porównaniu z Tymkiem dużo mniej uśmiechał się (choć jest to tylko uśmiech fizjologiczny), a ja miałam wyrzuty sumienia, że to dlatego, że tyle płakałam w ciąży i żałowałam, że muszę aż tak poświęcać się, by utrzymać ciążę. Nie podobał mi się też zielony kolor jego stolców. Lekarki i pielęgniarki zamęczane przeze mnie pytaniami odpowiadały, że to stolce przejściowe i że mogą mieć taki kolor. Poza tym Antoś miał lekką żółtaczkę. Jego stan określono jako dobry i mogliśmy wracać do taty i Tymka. Wypisano nas do domu na moją prośbę dzień później niż normalnie po cesarskim cięciu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz