.

.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

OCZEKIWANIE

Chcieliśmy mieć dzieci. Nigdy nie myśleliśmy o tym, żeby mieć tylko jedno dziecko. Nie chciałam też, żeby była duża różnica wieku między rodzeństwem. Najpierw 29 sierpnia 1995 roku urodził się Tymoteusz. Gdy Tymek skończył 8 miesięcy i nie chciał już być karmiony piersią, postanowiliśmy zaprosić następne dziecko. Trzy tygodnie po odstawieniu Tymoteusza od piersi zaczęłam mieć zawroty głowy, niesmak w ustach, ciągle chciało mi się spać. Z innych moich obserwacji też wynikało, że Ktoś przyjął nasze zaproszenie. Poszłam do lekarza, by potwierdzić moje przypuszczenia. Niestety, stwierdził, że te różne objawy, to na pewno nie ciąża. Wróciłam do domu i pomyślałam, że z takich wątpliwości często jednak są dzieci. Postanowiłam na siebie bardziej uważać.

Oczywiście po pewnym czasie lekarz musiał przyznać mi rację. Pod koniec czerwca musiałam położyć się do łóżka na kilka tygodni. Szczęśliwie złożyło się, że moja mama rozpoczęła wakacje i mogła zająć się 10-ciomiesięcznym Tymkiem. Myślałam, że tak jak ze starszym synem przeleżę początek ciąży i potem wszystko będzie dobrze. Tymczasem Tymoteusz skończył roczek, a w dwa tygodnie później poszłam do kontroli. Na to, co miało się wydarzyć nikt nie był przygotowany. Lekarz zbadał mnie i stwierdził, że szyjka macicy skróciła się i że muszę iść do szpitala na założenie szwu, by ratować ciążę. Myślałam, że poleżę jakiś tydzień i wyjdę do domu. Tymczasem w trakcie zabiegu okazało się, że są już widoczne błony płodowe i nie bardzo na co jest ten szew zakładać. Jakoś jednak udało się to.

Po zabiegu zaczęto przenosić mnie na inną salę zaprotestowałam, że te kilka dni wytrzymam na dużej sali. Położna nakrzyczała na mnie, że przecież ja stąd nie wyjdę aż do porodu. W straszny sposób dowiedziałam się o strasznej rzeczy. Do porodu zostało jeszcze 5 miesięcy! Nie wyobrażałam sobie, że jest to możliwe. Rodzina poszła do lekarza, ale on potwierdził to. Na wizytach proszony przeze mnie o przepustkę do domu mówił, że jeśli mi zależy na dziecku to nie ma mowy, a jeśli nie to niech nie zawracam im głowy. Jak realne zagrożenie jest dla mojego dziecka wiedziałam, bo inne mamy, które miały zakładane szwy w tym samym czasie straciły swoje dzieci.

Bardzo tęskniłam za Tymkiem, czasem mnie odwiedzał, ale to nie to samo. Rozumiałam, że Tymkiem mogą zająć się inni, a tym maluchem mogę tylko ja. Jednak ciężko było mi pogodzić się z takim losem. Czas płynął, ale nie tak szybko jak życzyłabym sobie. Codziennie skreślałam jeden dzień w notesie. Robiłam na drutach kaftaniki, sweterki, skarpetki, czytałam książki, słuchałam radia. Skończył się wrzesień, październik, listopad, zmieniały się tylko współtowarzyszki niedoli, rodziły i szły do domu. A co przepłakałam to moje. Przyszedł grudzień. Nie wyobrażałam sobie świąt Bożego Narodzenia poza domem. Jak się okazało wcale nie było tak źle. Rodzina zrobiła dyżury, po kolei odwiedzali mnie, składali życzenia, przynosili prezenty, mamusia zrobiła nawet dekorację do sali. Nawet Sylwester okazał się całkiem udany. Gdy wybiła północ i rozpoczął się Nowy Rok 1997 cieszyłam się, że między dziećmi rocznikami będą już dwa lata różnicy, że już wkrótce wyjdę "na wolność". Przyszedł rok, w którym miał urodzić się nam drugi syn. Tym razem płeć dziecka znaliśmy wcześniej (przy Tymku chcieliśmy mieć niespodziankę), bo chciałam wiedzieć, czy nie muszę zrobić jakiejś sukienki (dla chłopca wszystko było). Jednak informacja, że jest to chłopiec trochę mnie niepokoiła, bo przy takim zagrożeniu przedwczesnym porodem, jednak chyba większe szanse miałaby dziewczynka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz