.

.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

ZAPALENIE OPON MÓZGOWO-RDZENIOWYCH

Gdy Antoś skończył 1 miesiąc poszłam z nim do przychodni na rutynową kontrolę. ( Wcześniej oglądały go już lekarki w domu, bo miałam już doświadczenie jako matka i nie podobały mi się jego stolce ( ich kolor ). Wzywane lekarki uspokajały mnie, że tak może jeszcze być, że jest to stolec przejściowy.) Nasza pani doktor ( do której chodziłam wcześniej ze starszym synem i miałam do niej zaufanie ) podzieliła moje wątpliwości, ale też nie umiała dokładnie powiedzieć co dolega Antosiowi. "Mnie się on nie podoba"- to były jej słowa. Utrzymywała się też jeszcze lekka żółtaczka. Wypisała nam skierowanie do szpitala.

W czwartek wylądowaliśmy w szpitalu, a w sobotę Antek dostał wysokiej temperatury. Poinformowano mnie, że tak małe dzieci gorączkują tylko przy zapaleniu ucha lub przy zapaleniu opon mózgowo-rdzeniowych. Przyszedł na konsultację laryngolog-uszy były w porządku. Zdecydowano się na punkcję, by pobrać płyn mózgowo-rdzeniowy. Płyn okazał się czysty, jednak na wszelki wypadek podano synkowi antybiotyk. Dalej wegetowaliśmy w szpitalu, karmiłam nadal piersią próbując podzielić swój czas między szpital a dom w którym był starszy Tymoteusz i tak już wcześniej zaniedbany przez czas ciąży. W środę Antoś znów zagorączkował. Był wieczór, a z Antkiem siedział tata Marcin i przyjechała zmienić go babcia Ula. Znów punkcja. Tym razem płyn był tak gęsty, że jak mówiła lekarka "stał w igle".

Stan był tak ciężki, że lekarka stwierdziła,że nie dożyje rana i że szkoda, że taki ładny chłopiec. Mąż przyjechał po mnie do domu. W takiej sytuacji było oczywiste, że trzeba Antosia ochrzcić. Zanim przyjechał mąż do domu to zadzwonił po szpitalnego Kapelana. Ksiądz zjawił się chwilę po nas. Siostry nie robiły żadnych problemów, same podały kieliszek z wodą do poświęcenia. Dziadkowie zostali chrzestnymi z "łapanki". I tak całkiem inaczej niż to sobie wyobrażał ktokolwiek z rodziny Antoś został ochrzczony. Było koło północy ( z 19 na 20 lutego ).

Jakoś przetrzymał do rana. Wykonano dodatkowe badania, USG głowy, kolejną punkcję. Zapewniono mnie, że lekarze robią co jest w ich mocy i że nigdzie indziej na świecie nie byłby leczony w inny sposób. Leki miał podawane dokanałowo-co oznaczało codzienne punkcje. Niestety leki nie skutkowały tak jak wszyscy sobie tego życzyli. Zdecydowano sprowadzić leki z zagranicy na receptę docelową. Coś za coś. Zaczęła następować poprawa, ale Antoś musiał kilka razy dostać krew.

Ta walka trwała 1,5 miesiąca. W najgorszych dniach Antoś stracił odruch ssania i był karmiony sondą, ale ciągle moim mlekiem. Miał drgawki, które nie bardzo dawały się opanować. W końcu był zdrowy i wrócił do domu. Jak się później okazało tylko na 2 tygodnie, bo wypisano nas z narastającym wodogłowiem. To było dawno, ale jeszcze teraz...

Jestem jedną z tych mam, których dzieci opuściły OIOM nie jako Aniołki.
Mojemu dziecku lekarze uratowali życie, jednak nie udało się im ocalenie zdrowia Antosia.

Ja też nad łóżeczkiem Antosia modliłam się, aby przeżył. Obojętnie jaki będzie, byleby tylko żył.
I można powiedzieć, że udało się, że Antoś i my mieliśmy szczęście.
Dziś juz rzadko wspominam tamte chwile.

Jak pogorszył się nagle jego stan i w nocy chrzciliśmy go, bo lekarka powiedziała, że do rana to on nie dotrzyma (szkoda, takie ładne dziecko-powiedziała).
Jak codziennie miał robiona punkcję, bo antybiotyk podawano mu prosto do kanału rdzeniowego.
Jak podawane leki nie mogły wyprowadzić go ze stanu padaczkowego,
Jak w końcu opuścił OIOM, byłam święcie przekonana, że machnęli na niego już ręką, że nie warto dalej walczyć i w końcu pielęgniarka wyjaśniła mi, że jego wyniki są o niebo lepsze, że zdrowieje.
Jak po dwóch tygodniach w domu(i tu moje zwycięstwo-udało się wrócić do karmienia piersią) znów wróciliśmy do szpitala.
I jak znów trafiliśmy na OIOM.
Jak miał nakłuwane ciemiączko, gdy zwalniało serduszko od nadmiernego ciśnienia w głowie.
Jak czekaliśmy i czekaliśmy na założenie zastawki.
Jak w końcu wróciliśmy do domu na dobre i uczyliśmy się żyć z dzieckiem specjalnej troski.

Tego rodzicom Aniołków nie jest już dane przeżyć. Ale pewnie jak ja, gdy modliłam się o przeżycie Antosia nie zdawałam sobie sprawy, co mnie czeka tak i Rodzice tych najmłodszych dzieci nie podejrzewają co mogłoby być, gdyby...A co mogłoby boleć bardziej...

Że będę musiała codziennie wiele czasu poświęcać na ćwiczenia z Antkiem.
Że z Antkiem trzeba jeździć do różnych specjalistów, nie zawsze na miejscu.
Że pod wieloma względami nie dogoni nigdy swoich rówieśników.
Że życie całej naszej rodziny zmieni się, że wszystko od wydatków do rozkładu dnia jest podporządkowane rehabilitacji Antka.

Czy bylibyście gotowi na taki trud? (nie piszę tego, bo chcę, żeby wszyscy uważali jaka to ja dzielna jestem-tylko, że ja nie byłam tego wszystkiego świadoma wcześniej)

Ale to nie wszystko.
Bo człowiek dorosły jest w stanie wiele znieść. Ale dziecko...

Żyjemy z zastawką, która może w każdej chwili się zepsuć. Skutek awarii? Ból głowy głównie. Ból od którego nie mogę uwolnić mojego dziecka. A jest to podobno ból nie do opisania. Co zrobić gdy dziecko z bólu uderza główką o szczebelki szpitalnego łóżka, bo środki przeciwbólowe nie działają, gdy mówi, że już chyba wolałby oszaleć, albo, że się spala(z bólu). Ja do tego chyba nigdy się nie przyzwyczaję. Antoś to chociaż potrafi powiedzieć, co mu jest. A co z dziećmi, które swojego bólu nie potrafią nikomu wyjawić, nie potrafią wyrazić swojego cierpienia.

I jescze jedno. Był taki moment, że zwątpiłam, że warto było walczyć o Antka, o jego życie, każdy dzień zbliżający do normalności.
Kiedyś rozmawiałam z kimś o tym jak pewnemu dziecku z wodogłowiem jeszcze w życiu płodowym wykonano zabieg odbarczenia. Antoś wtedy odwrócił się do nas i powiedział: "Zapewniam was, że będzie tak samo nieszczęśliwe jak ja".

I teraz z biegiem czasu jest coraz trudniej. Narzeka, że ciągle go męczę, że nie może nabawić się do woli, bo musi ćwiczyć. Chciałby biegać razem z innymi dziećmi. Mimo, że staram się, aby nie omijały go różne sprawy-póki sił nam starczy, by np. wnieść go na pagórek, bo on chce zobaczyć, co jest za górką,

A myślałam, że najgorsze za nami jak opuszczaliśmy szpital z czteromiesięcznym Antosiem na rękach.

Myślę, że nie nam pytać dlaczego. Nawet jak byśmy poznali odpowiedź, to za mały nasz rozum, żeby to pojąć. Bóg wie, co robi.

I jeszcze taka myśl, która mnie krzepi w trudnych chwilach.
"W chwilach zaś ciężkich, gdy dróg Bożych pojąć nie mogę, niech wiara we mnie nie gaśnie."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz